Pięć lat w muzyce to dużo i mało. Nie mam jednak wątpliwości, że na takie wydawnictwa warto czekać. Być może to zasługa artystycznej dojrzałości, być może kobiecej intuicji, ale Lianne La Havas stworzyła album bogaty w swojej prostocie. Całość koresponduje niby ze stonowanym, biało-czarnym zdjęciem okładkowym, ale trzecia płyta wokalistki, to tak naprawdę zbiór umiejętnie wkomponowanych w całość muzycznych świecidełek, które zadowolą nawet najbardziej wybredne ucho. Lianne La Havas, czyli soul must go on!
To było dla mnie naprawdę ważne, żeby stworzyć album dokładnie taki, jaka sama jestem. To wszystko ja – najczystsza z moich ekspresji. Po prostu musiałam tę płytę nazwać swoim imieniem.
Lianne La Havas, czyli brytyjska wokalistka, córka Greka i Jamajki. Za kilkanaście dni obchodzić będzie swoje trzydzieste pierwsze urodziny. Pełnowymiarowym albumem zadebiutowała już osiem lat temu, wydając Is Your Love Big Enough? Jej płyty cieszą się popularnością przede wszystkim w Wielkiej Brytanii, gdzie zdobywa szczyty list przebojów. Zdaje się, że trzecie wydawnictwo artystki zwojować może jeszcze więcej, bo odbiór albumu przez zagraniczną krytykę jest niezwykle ciepły. Lianne La Havas to zbiór dwunastu kompozycji, z których większość rozbudowanych jest na około pięć i więcej minut. I choć podobne sformułowanie jest niezwykle wyświechtane, to nowy materiał artystki należy nazwać intymnym i stonowanym. Wokalistka rzadko kiedy pozwala sobie na ostrzejsze reakcje – dominują tu raczej wyciszenie, ciepło i iście domowy klimat.
Całość otwiera słodko-gorzki (jak sama nazwa wskazuje) utwór Bittersweet. Bardzo ciekawa kompozycja, w której powłóczystym tempem dochodzimy do zachwycającej kulminacji z nieco mocniejszą perkusją i towarzyszącymi wokalami. Wszystkie moje połamane kawałki narodziły się na nowo – śpiewa tutaj Brytyjka. Jednym z „ostrzejszych” utworów na płycie jest z kolei znakomity cover Weird Fishes zespołu Radiohead. Piosenka pochodzi z wydanego w 2007 roku albumu In Rainbows. La Havas pozostaje w swojej interpretacji wierna pierwowzorowi, choć nie stroni od inicjatywy i wzbogaca go zwłaszcza w końcowej fazie, bardziej zdecydowaną ekspresją i wokalizami. Weird Fishes to zdecydowanie wyróżniająca się na tle innych kompozycja o stosunkowo największym natężeniu emocji (traktowanych bezpośrednio).
Jako się rzekło, zdecydowaną dominantą tego albumu są klimaty stonowane i wyciszone – tutaj na moją szczególną uwagę zasłużyło Paper Thin. Przepięknie wykonany, zaśpiewany półszeptem, niczym do ucha najbliższej osoby. Całości dopełnia ciekawy tekst. Tytuł utworu w dosłownym tłumaczeniu oznacza „cienki papier” – jest to jeden ze sposobów na określenie osoby wrażliwej i podatnej na zranienia. Nie dziwi więc liryczna warstwa kompozycji, w której La Havas śpiewa: Tylko Bóg wie, jaki ból ci towarzyszy. Przyszłość widzę jednak jasno. Kochaj siebie, bo to twoje życie.
Kolejna z intymnych kompozycji opowiada z kolei o poszukiwaniu własnej drogi i chęci powrotu do korzeni. Green Papaya, poza uroczym tytułem wyróżnia się ciekawą, hipnotyzującą gitarą oraz bardzo bezpośrednim odwołaniem do hitu Goodbye Yellow Brick Road. Elton John śpiewał w nim o pożegnaniu z żółtą brukowaną drogą, natomiast La Havas tworzy opowieść o poszukiwaniu wspomnianej ścieżki, która mogłaby ją zaprowadzić do domu.
Prawdziwym manifestem własnej siły jest natomiast, blisko siedmiominutowe, Sour Flower. Określiłbym je mianem „powerful song”, zwłaszcza w warstwie lirycznej, gdzie La Havas symbolicznie wybija się na emocjonalną niepodległość, śpiewając: Koniec szukania kogokolwiek poza sobą. Zamykam oczy, żeby nie pominąć żadnego uderzenia serca. Tworzę własne show!. Lianne La Havas trzyma słuchacza w skupieniu od pierwszych do ostatnich dźwięków. To płyta, do której będzie się wracać z wielką przyjemnością. Na razie jednak krążę po mieście szukając zielonej papai.
Komentarze