Najnowsza premiera gorzowskiego Teatru jest pierwszą, od czasu renowacji wnętrza budynku Osterwy. Nowa kolorystyka, odświeżone freski oraz wyeksponowane malowidła tworzą niesamowite wrażenie. Szkoda, że sama sztuka pozostawia jednak trochę do życzenia, choć samo przebywanie w kulturalnym sercu Gorzowa, sprawia ogromną frajdę.
Tango Piazzolla. Marzenie to senna wizja historii osadzonej w boskim Buenos Aires – stolicy tanga. To właśnie tam, w jednym z barów styka się ze sobą grupa bohaterów, których poza różnorakimi problemami łączy poczucie osamotnienia i chęć poszukiwania miłości. Anna Burzyńska w swoim tekście stworzyła swoisty tygiel, w którym mieszają się różne osobowości i nade wszystko miesza się… miłość – czasem aż do zawrotu, bo tu każdy kocha się w kimś, w kim kocha się ktoś inny; nikt nie kocha tego kogo powinien i nikt nie przyjmuje miłości odpowiednich osób. Prawdziwa katastrofa, choć (nie ma co ukrywać) mocno uproszczona.
Z resztą sam początek historii rozegrany jest jak po łebkach. Najpierw Marysia i Marek przenoszą się w sennej wizji do wspomnianego Buenos, a potem to już jakoś leci… kłótnia nie wiadomo o co pomiędzy Carlosem a Estebanem, bójka (zastąpiona dziwnym rodzajem choreografii, który zupełnie tutaj nie zagrał), z miejsca przerwana przez Margaritę, właścicielkę lokalu, w którym rozgrywa się akcja, zwolnienie barmana Carlosa i już pierwsze wyznanie miłości, dotąd zupełnie nam nieznanej postaci Niny. To wszystko wydarzyło się na przestrzeni kilku pierwszych minut spektaklu, a potem tempo wydarzeń bynajmniej nie zwalniało. Inscenizacyjny chaos i mówiąc wprost – miałkość relacji przedstawionych nam bohaterów, były głównymi problemami Tango Piazzolli.

na zdj: Mikołaj Kwiatkowski, Justyna Jeleń
Skoro już jestem przy niewątpliwych mankamentach, to muszę niestety wrzucić kamyczek do ogródka najstarszej dwójki aktorów – Beaty Chorążykiewicz oraz Michała Anioła, w których rolę w żadnym momencie tego spektaklu nie mogłem uwierzyć. Jorge wyznający miłość Margaricie patrząc się po ścianach lub po podłodze, to rzecz zupełnie sztuczna. Nie najlepsze były również piosenki w wykonaniu Margarity, a jej reakcja na wszystkie wydarzenia dziejące się na scenie była mówiąc delikatnie – irytująca (wszystko, cokolwiek by się nie wydarzyło, Maragarita kwitowała sztucznym śmiechem). Takich wypełniaczy dramaturgicznych było z resztą więcej, bo ile razy to bohaterka grana przez Justynę Jeleń wbiegała na scenę w zasadzie tylko po to, by zobaczyć jakąś nieodpowiednią w swoim mniemaniu rzecz i momentalnie wybiec ze sceny zrozpaczona, tego nie spamiętałem. Podobnie jak bohater Mikołaja Kwiatkowskiego, który niezliczoną ilość razy pojawiał się na scenie tylko po to, by poprawić krzesła poprzestawiane podczas poprzedniej sceny. Są to jednak mankamenty, za które winę należałoby raczej zrzucić na pion realizatorski niż na samych aktorów.

na zdj: Edyta Milczarek (lewo), Marta Karmowska (prawo)
Przejdźmy jednak do pozytywów, bo i ich tutaj nie brakuje. Wbrew pozorom nie taki spektakl straszny, jak go maluję. Zdecydowanie na plus zaliczę trzy kobiece postaci wykreowane przez Justynę Jeleń, Martę Karmowską i zjawiskową Joannę Rossę. Pierwsze dwie pokazały największy wachlarz emocji, świetnie zaśpiewały swoje utwory, Jeleń wykonała najlepszą choreografię tego spektaklu (scena z Janem Mierzyńskim) i generalnie widać było duże zaangażowanie w kreowane przez siebie postaci. Joanna Rossa natomiast zagrała na swoich największych atutach i wyszło jej to fantastycznie. Mam jakąś niewytłumaczalną słabość do jej aktorstwa. W jej sposobie bycia, poruszaniu się na scenie, w jej twarzy znajduję coś niezwykle ciekawego, co zasługiwałoby na zdecydowanie większą i bardziej złożoną rolę w osobnym spektaklu. Tutaj natomiast (podobnie jak wcześniej wspomniane) świetnie wykonała swoje kawałki muzyczne, do tego stworzyła jedną z bardziej skomplikowanych wewnętrznie postaci. Manuela miała wszystko – sławę, pieniądze, piękne ciało, ale brakowało jej miłość (zarówno rodzicielskiej jak i partnerskiej), nie umiała znaleźć w świecie swojego miejsca i była z tego powodu bardzo zagubiona. Pozorny dostatek okazał się rzeczywistą biedą.

na zdj: B. Chorążykiewicz, M. Kwiatkowski (pierwszy plan)
Tango Piazzolla. Marzenie to spektakl, który zdecydowanie można obejrzeć. Silnie oddziałujące na mnie braki dramaturgiczne czy niedociągnięcia reżyserskie nie są czymś, co uniemożliwia czerpanie jakiejkolwiek frajdy z tej sztuki. Owszem, może lepiej nie zastanawiać się tutaj nad motywacjami bohaterów, bo uzasadnień tej wszędobylskiej miłości próżno w tym spektaklu szukać, ale zarówno aktorsko, jak i muzycznie (muzyka grana na żywo), można tu na pewno odnaleźć coś dla siebie.
Autor: Anna Burzyńska Reżyseria: Jan Tomaszewicz Choreografia: Anna Iberszer Muzyka: Astor Piazzolla Wystąpili: Joanna Rossa, Justyna Jeleń, Marta Karmowska, Mikołaj Kwiatkowski, Artur Nełkowski, Jan Mierzyński, Edyta Milczarek, Joanna Ginda, Beata Chorążykiewicz, Michał Anioł, Bartosz Bandura. Zespół muzyczny: Marek Zalewski, Marta Brot-Nocula, Kacper Trębacz, Daniel Maternik, Mariusz Lipiński, Jerzy Dutkiewicz, Paweł Czyrka.
Za zaproszenie na spektakl dziękuję Teatrowi im. J. Osterwy w Gorzowie!



Komentarze