Znany przebój głosi – to ja, Narcyz się nazywam. I choć utwór zespołu Łzy nie stanowił ich debiutu, to do dziś nieodmiennie kojarzy mi się z początkującymi na muzycznej scenie artystami. Jak premierową EPką przedstawia się światu młoda, poznańska wokalistka i kompozytorka – Kasia Półrolniczak?
Town wydaje się szczere i pozbawione nadęcia. Wyczuwalny jest luz, który towarzyszyć musiał artystce przy okazji tworzenia tego materiału. Być może to za sprawą domowych warunków, bo jak podkreśla sama zainteresowana, kompozycje powstawały głównie w jej pokoju. Poza wszystkim warto wspomnieć, że debiutancki mini album Kathii to zestaw świeżych piosenek odznaczających się nienaganną realizacją i produkcją. Utwory stoją na naprawdę wysokim poziomie technicznym, co wobec wspomnianych okoliczności powstania płyty – jest elementem zasługującym na szczególne uznanie.
Tworzyłam ją powoli, nawet nie myśląc, że kiedyś powstanie w wersji fizycznej. Nadal nie dowierzam, że jest to całkowicie moja robota.
Na EPkę składa się sześć premierowych kawałków. Materiał jest zróżnicowany klimatycznie, choć istnieje swoista oś albumu, którą osobiście określiłbym słowem smooth. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z wyciszoną, eteryczną balladą – Same Shit, Different Boy, czy z nieco żywszym i bardziej przebojowym – Thing We Did, wszystkie kompozycje odznaczają się rodzajem nieuchwytnej zwiewności i lekkości. Ten album na pewno nikogo nie zamęczy, może za to stanowić skuteczne remedium na zszargane nerwy.
Przy okazji debiutanckich wydawnictw trudno odpędzić się od muzycznych skojarzeń, które dla niektórych mogą stanowić nie lada zachętę do wysłuchaniu podobnego materiału. Podzielę się więc moimi wrażeniami, bo tych (jak na sześć utworów) nie brakowało. Tytułowy kawałek (tak na marginesie – najpiękniejszy) nieubłaganie przywodzi na myśl równie klimatyczne kompozycje znanej już szerszej publiczności Poli Rise. Bipolar z kolei kojarzy mi się nieodmiennie ze wspaniałą, brytyjską wokalistką – Birdy, którą Kathia przypomina tutaj szczególnie w sposobie wokalnej ekspresji oraz barwie głosu.
Czego oczekiwać więcej? Dobre, autorskie kompozycje, przyciągający wokal, ciekawi goście – przede wszystkim w rhytm’n’bluesowym Better Off (Nkosinathi Ndaba). Nie pozostaje więc nic innego, jak czekać na pełnowymiarowy album i może (tutaj nieśmiało rzucone wyzwanie) polskojęzyczne teksty, które przy okazji tak intymnie wyśpiewywanych utworów, jak Same Shit, Different Boy, mogłyby wywrzeć jeszcze intensywniejsze wrażenie odbiorcze.
Komentarze